To naprawdę niezwykłe, a nawet piękne, kiedy lektura książki mobilizuje do rozpoczęcia jakiegoś przedsięwzięcia. Tak powinno się dziać z każdą książką, żeby zostawiła trwały ślad w naszym życiu. Wiemy, że tak nie jest, bo często po przeczytaniu jakiejś książki nie potrafimy przypomnieć sobie jej tytułu, ani nawet o czym była, zostaje z nami tylko atmosfera, jaka wytworzyła się w naszych myślach podczas czytania.
Nie stało się tak jednak, jeśli chodzi o książkę „Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek”. Powieść ta zainspirowała nas, małą grupę entuzjastek pracujących w Książnicy Pedagogicznej, do założenia klubu w naszej bibliotece. Chcemy, żeby był to klub skupiający się na analizowaniu przeczytanych książek, wyszukiwaniu nowych, ciekawych tekstów literackich, wspólnej dyskusji na temat literatury oraz na zachęcaniu innych osób do wzięcia udziału we wspólnej literackiej przygodzie. Zamierzamy także prowadzić blog, gdzie będziemy pisać recenzje przeczytanych książek.
Bohaterowie „kartofelka” (tak przerobiłyśmy oficjalny, zbyt długi tytuł książki), mieszkający na wyspie Guernsey, których losy opisane w powieści przypadają na lata II wojny światowej, postanowili założyć klub literacki. Zainspirował ich do tego pieczony prosiak, trzymany w tajemnicy przed Niemcami oraz ogólna bieda wynikająca z rzeczywistości wojennej. Placek z kartoflanych obierek, wątpliwej jakości deser serwowany podczas spotkań, to raczej tęsknota za normalnym życiem, w którym nie ma trudności z pozyskaniem produktów na upieczenie smacznego ciasta. Jeśli chodzi o nas, na szczęście nie musiałyśmy pozbawiać życia żadnego zwierzaka domowego, a jeśli chodzi o ciasto, to chętnie kupujemy takowe w najlepszej cukierni w mieście. Lektura tej powieści zainspirowała nas po prostu do założenia klubu, miejsca spotkań w miłym towarzystwie, gdzie można porozmawiać o książkach.
Przechodząc do omówienia treści „kartofelka muszę przyznać, że na początku książka wydała mi się dość nudna, bo pisana w formie listów. Ale w miarę czytania zmieniłam zupełnie zdanie. Cóż to za listy! Sama chciałabym takie otrzymywać i móc pisać z kimś o tak niebanalnych rzeczach. Tryskają polotem, poczuciem humoru i niewyczerpanym apetytem na życie. Te listy są jak niekończąca się rozmowa przy stole, w gronie przyjaciół, którzy darzą się szacunkiem i tęsknią za sobą. Dwoje bohaterów, Juliet Ashoton i Dawsey Adams, poznaje się przypadkowo. Dawsey pisze list do Juliet; znalazł jej adres w książce, którą ona sprzedała, a on kupił w antykwariacie. Rzecz niebywała, że w czasach bez internetu, bez facebooka, można nawiązać znajomość na odległość i to z jakim skutkiem! Nie, nie, nie zdradzę zakończenia.
Książkę przeczytałam dwa razy, co mi się teraz rzadko zdarza. Kiedyś była to moja częsta przypadłość, wręcz nawyk. Odkąd jednak zaczęłam pracować w bibliotece i zobaczyłam ogromne ilości książek zgromadzonych na regałach stwierdziłam, że szkoda życia na czytanie wciąż tej samej książki, kiedy tyle innych czeka w kolejce.
I tak ciągnie się ta moja czytelnicza przygoda, do której przeżywania, wraz z koleżankami, chcę Was zachęcić i mam nadzieję, że wspólnie będziemy tworzyć ten blog.
Link do katalogu: https://kalisz-kp.sowa.pl/sowacgi.php?KatID=1&typ=repl&plnk=__tytul_Stowarzyszenie+Miłośników+Literatury+i+Pla
Comments